środa, 25 września 2013

Żuławy

Wymięta (jak ścierka do okien na jesieni) przetrwałam dwukrotną jazdę PKS Grójec żeby przynieść wam relację z rozdania Żuławów. Relacja powinna być długa bo mam kilka zdjęć od Krzysia Kietzmana (thx).

Po pierwsze na rozdanie przybyłam grubo spóźniona bo autobus postanowił dać się zakorkować na jankach i podzieliłam los wszystkich innych słoików. Gdy wchodziliśmy na salę było już po ogłoszeniu wyników a dziewczyna w dziwacznym czerwonym stroju wyglądającym jak połączenie hipsterii i złego smaku odczytywała na modłę Kubusia Puchatka prozę w której po chwili zgrozy rozpoznałam "Czarne" Ani Kańtoch. Przy najśmielszym wyobrażeniu nie posunęłabym się do wizji tak nieudanej interpretacji tekstu, ale Łaku powiedział, że pani czytacz miała przede wszystkim wyglądać i jego zdaniem wyglądała. No skoro tak...

Po tym cudownym odczycie, który autorka siedząca obok zniosła wyjątkowo cierpliwie, nastąpiło wręczenie nagród i przekazanie słów niestety nieobecnych Łukasza Orbitowskiego i Roberta M. Wegnera, dlatego, że ten pierwszy jest w Holandii (Dani!), a ten drugi był chory. A szkoda, bo chciałam potrzymać Żuława. Ostatecznie wszyscy już pewnie wiecie jak zostały przydzielone nagrody. Pierwsze miejsce zajęło "Czarne" (aheahhahe ;3), drugie "Widma", a trzecie "Niebo ze stali". Była też mowa o innych powieściach, które plasowały się wysoko na liście nominowanych. Pamiętam stamtąd nazwisko Huberatha i jego "Portal zdobiony posągami", ale nic więcej. Po tym nastąpiła długa laudacja, która była o tyle dobra, że dało się z niej wyłapywać nieścisłości i zabawne nawyki językowe oratora, ale podobno w zeszłych latach zdarzały się lepsze.

Później miałam okazję uczestniczyć w słynnym poczęstunku, na którym nie mogłam się odnaleźć bo było ciasno i tłoczno. Na szczęście porywał mnie to Kietzman, to Kubuś, to Wojtek Zaręba, to Ania Kańtoch (a być porywanym przez Anię Kańtoch to nie byle co). Ale Łak i Maciek Parowski (galanteryjny jak zawsze) zadbali też o to bym nie umarła z głodu i pragnienia (a jedzenie i picie było faktycznie bardzo dobre). Udało mi się też w końcu porozmawiać z Maćkiem o szkicu i teraz lekko ruszę z publicystyką, tak jak mu obiecałam (ale to będzie tylko jeden mały kroczek... ewentualnie kilka).

Wyszliśmy na piwo za Malakhiem i siedzieliśmy blisko Emila Strzeszewskiego i jego Kasi, Shadowa i Mag Druna. Na szczęście Ania wyrwała mnie stamtąd nim panowie zanudziliby mnie opowieściami o Manowarze na śmierć.

Później Rafał Kosik przegrał w lotki. A stawiałam na niego.

Nem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz