Minęło kilka lat od mojej
ostatniej wizyty na Pyrkonie, dlatego dałam się złapać na wszystkie
niedogodności: po pierwsze nie zdążyłam się zarejestrować na punkty programu,
po drugie nie zaklepałam miejsca w pociągu ani noclegu na czas, po trzecie
załatwiając te rzeczy na ostatnią chwilę (jakoś miesiąc wcześniej) nie mogłam
przewidzieć jaka będzie w czasie konwentu pogoda. Była fatalna, co na pewno
wpłynie na tegoroczną frekwencję i obawiam się, że w tym roku wyjątkowo rekord
nie zostanie pobity.
Nie wiem jak udało się rozwiązać
problemy z kolejkami bo nie widziałam ich w ogóle. Proces wydawania
identyfikatorów był mocno uproszczony, nie było torebek z różnościami, program
wyglądał niezbyt fancy. Strasznie mi w nim przeszkadzało to, że nie było
nazwisk prowadzących przy prelekcjach. O tym, że prelekcje były prowadzone
przez znane mi osoby dowiadywałam się niestety najczęściej po fakcie. Był też
problem z obfotografowaniem wielu punktów programu w trakcie ich trwania, bo w
pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że mediom wolno wchodzić tylko na sam
początek, co ograniczało do jednego na raz.
W ten sposób większość czasu spędziłam robiąc zdjęcia wystawom i
stoiskom.
Sama też prowadziłam kilka
punktów programu. Miałam spore zadanie w postaci spotkania autorskiego z
Robertem Szmidtem, z którego powieściami nie miałam wcześniej okazji zbyt wiele
obcować. Powiedzmy, że to nie jest do końca mój styl. Robert pisze o kosmosie
bardzo męsko, i nie mam na myśli, że oczekuję od prozy by była kobieca, ale jego
książki są tak bardzo męskie jak kobieca jest romantyczna literatura kobieca. A
propos romantyzmu, to mój panel „Żyć bez ciebie nie mogę” z Strzygielskim,
Protasiukiem, Przybyłkiem i Ćwiekiem miał być właśnie o emocjach i
romantycznych uczuciach, ale padło niefortunne nazwisko „Dukaj” i wszystko
zmieniło się w transhumanistyczną dywagację o motywacjach u istot po
transcendencji, transhuman, posthuman i AI. Ostatecznie nie wiem czy słuchacze
dostali to, po co przyszli, ale wierzę, że bawili się równie dobrze jak moi
goście.
Ostatni panel o grach z powodu unikania nadmiernego tematu głównego
nurtu zszedł na nostalgiczne gry z lat dziewięćdziesiątych a nawet z czasów
przed wejściem PC. Moimi rozmówcami byli Adam Famma, Paweł Majka, Marcin
Podlewski, Robert Szmidt i Marcin Przybyłek. Jako, że ostatnio ciężko prócz
Wiedźmina wskazać zbyt wiele gier będących adaptacjami powieści, to temat dał
nam pretekst by wrócić do czasów Stalkera, Diuny, Dante’s Inferno, Władcy
Pierścieni i porozmawiania o Metro 2033.
Peter Watts zdj Karolina Cisowska |
Trochę za późno dowiedziałam się
o Blizzone i strefie gier, gdzie można było wziąć udział w rozgrywkach gier
elektronicznych na żywo. Co mnie zastanowiło to spokój i skupienie wszystkich
tam obecnych. Jestem pewna, że gdyby udało mi się tam dostać do Heroes of the
Storm i gdyby dopuszczono mnie do gry to stanowiłabym atrakcję dla ludzi,
którzy jeszcze nigdy nie słyszeli takich wiązek i nie widzieli takiej
ekscytacji.
Peter Watts i ja zdj Tomasz Lisaj |
Fantastycznie promowały się
Gwiezdne Wojny. Praktycznie całe piętro Literackiej było zastawione strojami,
modelami i wszystkim związanym z tematem, nie mogłam oderwać od nich obiektywu.
Bardzo się cieszę, że w końcu
miałam też okazję poznać Petera Wattsa, jednego z moich ulubionych pisarzy.
Kiedyś przygotowywaliśmy z Adamem Rotterem sesję fotograficzną inspirowaną jego
powieścią „Starfish”. Jak się okazało pamiętał naszą sesję zdjęciową i
rozpoznał mnie. Poprosił nawet o wspólne zdjęcie i przestał się dziwić czemu
napastuję go z aparatem przez cały czas trwania jego dyżuru autorskiego. Jest
przesympatycznym i bardzo otwartym człowiekiem z dystansem do siebie i świetnym
poczuciem humoru. Nie mogę się doczekać jego kolejnej wizyty w Polsce, bo
obiecał zabrać nas na piwo i to oficjalnie: http://www.rifters.com/crawl/?p=7251
Majka, Ruda, ja zdj Tomasz Lisaj |
Miałam okazję zobaczyć tych
wszystkich ludzi za którymi zdążyłam się stęsknić, a nawet tych, za którymi
jeszcze nie zdążyłam. Niestety konwent był na tyle duży, że więcej z nich
miałam okazję minąć niż dorwać na konstruktywną rozmowę.
W drodze powrotnej rozbawiło mnie
to, że nauczeni przykładem z podróży w tamtą stronę (gdy pociąg był wypchany jakby
zmierzał do obozu) staliśmy w wejściu, bojąc się, że jeśli ruszymy się do
przodu to zablokujemy się tam, albo ktoś zajmie nasze miejsce i nie damy rady
wrócić. Było głośno, ale dało się oddychać, więc czuliśmy się wybrańcami. W
końcu nie mogłam tam już wytrzymać i weszliśmy do przedziału. Jak się okazało
tuż przy wejściu były jeszcze wolne siedzenia, cały wagon był właściwie
bardziej pełny miejsca niż ludzi. Nikt z nas stamtąd mimo braku rezerwacji, nie
przepędził aż do końca podróży a nasi współtowarzysze trwali aż do Warszawy w
tym wejściu, nie chcąc się ruszyć, wierząc, że złapali pana Boga za nogi.
Trochę jak współczesne społeczeństwo.
Jeśli macie ochotę zobaczyć zdjęcia z imprezy, zapraszam was na galerie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz