środa, 17 maja 2017

Pyrkon 2017

Minęło kilka lat od mojej ostatniej wizyty na Pyrkonie, dlatego dałam się złapać na wszystkie niedogodności: po pierwsze nie zdążyłam się zarejestrować na punkty programu, po drugie nie zaklepałam miejsca w pociągu ani noclegu na czas, po trzecie załatwiając te rzeczy na ostatnią chwilę (jakoś miesiąc wcześniej) nie mogłam przewidzieć jaka będzie w czasie konwentu pogoda. Była fatalna, co na pewno wpłynie na tegoroczną frekwencję i obawiam się, że w tym roku wyjątkowo rekord nie zostanie pobity.

Yoda, zdj Karolina Cisowska
Nie wiem jak udało się rozwiązać problemy z kolejkami bo nie widziałam ich w ogóle. Proces wydawania identyfikatorów był mocno uproszczony, nie było torebek z różnościami, program wyglądał niezbyt fancy. Strasznie mi w nim przeszkadzało to, że nie było nazwisk prowadzących przy prelekcjach. O tym, że prelekcje były prowadzone przez znane mi osoby dowiadywałam się niestety najczęściej po fakcie. Był też problem z obfotografowaniem wielu punktów programu w trakcie ich trwania, bo w pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że mediom wolno wchodzić tylko na sam początek, co ograniczało do jednego na raz.  W ten sposób większość czasu spędziłam robiąc zdjęcia wystawom i stoiskom.

Sama też prowadziłam kilka punktów programu. Miałam spore zadanie w postaci spotkania autorskiego z Robertem Szmidtem, z którego powieściami nie miałam wcześniej okazji zbyt wiele obcować. Powiedzmy, że to nie jest do końca mój styl. Robert pisze o kosmosie bardzo męsko, i nie mam na myśli, że oczekuję od prozy by była kobieca, ale jego książki są tak bardzo męskie jak kobieca jest romantyczna literatura kobieca. A propos romantyzmu, to mój panel „Żyć bez ciebie nie mogę” z Strzygielskim, Protasiukiem, Przybyłkiem i Ćwiekiem miał być właśnie o emocjach i romantycznych uczuciach, ale padło niefortunne nazwisko „Dukaj” i wszystko zmieniło się w transhumanistyczną dywagację o motywacjach u istot po transcendencji, transhuman, posthuman i AI. Ostatecznie nie wiem czy słuchacze dostali to, po co przyszli, ale wierzę, że bawili się równie dobrze jak moi goście.
Peter Watts zdj Karolina Cisowska
Ostatni panel o grach z powodu unikania nadmiernego tematu głównego nurtu zszedł na nostalgiczne gry z lat dziewięćdziesiątych a nawet z czasów przed wejściem PC. Moimi rozmówcami byli Adam Famma, Paweł Majka, Marcin Podlewski, Robert Szmidt i Marcin Przybyłek. Jako, że ostatnio ciężko prócz Wiedźmina wskazać zbyt wiele gier będących adaptacjami powieści, to temat dał nam pretekst by wrócić do czasów Stalkera, Diuny, Dante’s Inferno, Władcy Pierścieni i porozmawiania o Metro 2033.
Trochę za późno dowiedziałam się o Blizzone i strefie gier, gdzie można było wziąć udział w rozgrywkach gier elektronicznych na żywo. Co mnie zastanowiło to spokój i skupienie wszystkich tam obecnych. Jestem pewna, że gdyby udało mi się tam dostać do Heroes of the Storm i gdyby dopuszczono mnie do gry to stanowiłabym atrakcję dla ludzi, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli takich wiązek i nie widzieli takiej ekscytacji.

Peter Watts i ja zdj Tomasz Lisaj

Fantastycznie promowały się Gwiezdne Wojny. Praktycznie całe piętro Literackiej było zastawione strojami, modelami i wszystkim związanym z tematem, nie mogłam oderwać od nich obiektywu.
Bardzo się cieszę, że w końcu miałam też okazję poznać Petera Wattsa, jednego z moich ulubionych pisarzy. Kiedyś przygotowywaliśmy z Adamem Rotterem sesję fotograficzną inspirowaną jego powieścią „Starfish”. Jak się okazało pamiętał naszą sesję zdjęciową i rozpoznał mnie. Poprosił nawet o wspólne zdjęcie i przestał się dziwić czemu napastuję go z aparatem przez cały czas trwania jego dyżuru autorskiego. Jest przesympatycznym i bardzo otwartym człowiekiem z dystansem do siebie i świetnym poczuciem humoru. Nie mogę się doczekać jego kolejnej wizyty w Polsce, bo obiecał zabrać nas na piwo i to oficjalnie:  http://www.rifters.com/crawl/?p=7251
Majka, Ruda, ja zdj Tomasz Lisaj


Miałam okazję zobaczyć tych wszystkich ludzi za którymi zdążyłam się stęsknić, a nawet tych, za którymi jeszcze nie zdążyłam. Niestety konwent był na tyle duży, że więcej z nich miałam okazję minąć niż dorwać na konstruktywną rozmowę.

W drodze powrotnej rozbawiło mnie to, że nauczeni przykładem z podróży w tamtą stronę (gdy pociąg był wypchany jakby zmierzał do obozu) staliśmy w wejściu, bojąc się, że jeśli ruszymy się do przodu to zablokujemy się tam, albo ktoś zajmie nasze miejsce i nie damy rady wrócić. Było głośno, ale dało się oddychać, więc czuliśmy się wybrańcami. W końcu nie mogłam tam już wytrzymać i weszliśmy do przedziału. Jak się okazało tuż przy wejściu były jeszcze wolne siedzenia, cały wagon był właściwie bardziej pełny miejsca niż ludzi. Nikt z nas stamtąd mimo braku rezerwacji, nie przepędził aż do końca podróży a nasi współtowarzysze trwali aż do Warszawy w tym wejściu, nie chcąc się ruszyć, wierząc, że złapali pana Boga za nogi. Trochę jak współczesne społeczeństwo.
Jeśli macie ochotę zobaczyć zdjęcia z imprezy, zapraszam was na galerie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz