Lans |
Po
Lublinie nie spodziewałam się zbyt wiele od momentu, w którym obecny tam już
Piórkowski streścił mi opis miasta w słowach "kebaby i lombardy", ale
okazało się, że z ciemności wyłoniła się za oknami bardzo ładna starówka i
białe kamieniczki. Wrażenie zepsuł taksówkarz, który ostrzegł, że na każdej
ulicy prócz ścisłego centrum można oberwać.
Hostel
Królewska był pełen fandomomiczów, których już pierwszego dnia było słychać
przez lubelskie papierowe ściany. Sympatyczne i mało konfliktowe miejsce, sądzę,
że na pewno można je polecić przyszłym konwentowiczom o ile pogodzą się z ceną.
Stolik w kuchni był świadkiem niecodziennych scen z udziałem fandomowiczów,
wódki i Japończyka.
Puszon, Krzysztof Piskorski, Lucek |
Na
konwent dotarliśmy w piątek wieczorem. Co dziwne mijani lublinianie nie
wiedzieli o co chodzi gdy pytaliśmy o Targi, w których miał się odbyć. Mijane uliczki
należały do tych z kategorii "wpierdol", ale na szczęście udało się
nam tam dotrzeć bez większych przygód. Hala targowa była bardzo duża i prezentowała
się nowocześnie. Słynne w tym roku kolejki jakimś cudem ominęły Falkon, a miejsca
akredytacji były znakomicie dostosowane do tego celu.
z Anią Kańtoch |
Tuż przy wejściu sprawnie
działała szatnia i była to ogromna ulga dla konwentowiczów, bo utrzymywano
temperaturę była optymalną i komfortową. Wystawcy dostali gigantyczną halę
dookoła której odbywały się prelekcje, więc zapewne mogli być zadowoleni
bardziej niż na jakimkolwiek konwencie, który widziałam w tym roku. Nieco
gorzej mieli prelegenci i pisarze, których sale były porozkładane w miejscach
czasem ciężkich do znalezienia, a czasem wyizolowanych z otwartej przestrzeni.
Na szczęście mapy w informatorze były dość klarowne, a sam informator bardzo
dobrze pomyślany. Organizatorom należy się pochwała za pomysł podzielenia go na
trzy części i umieszczenia na jednej wyłącznie tabeli ramowej z nazwiskami
prelegentów, w drugim informacji, a w trzecim opowiadania, między innymi
Piórkowskiego czy Podlewskiego.
z Panem Pluszakiem |
Pierwsza
atrakcja, na którą trafiłam to "Szaleni naukowcy, szalone teorie"
Krzysztofa Piskorskiego, który jest wyjątkowo znany z robienia ciekawych,
zabawnych i pouczających prelekcji. Trzeba przyznać, że ani przez chwilę się
nie nudziłam. Krzyś omawiał najciekawsze przypadki przeprowadzanych radzieckich
(zwłaszcza radzieckich!), nazistowskich i amerykańskich badań jak doszywanie
psom dodatkowych głów, krzyżowanie ludzi z małpami i takich bardziej
odrażających. Omawiał też szalone teorie o przenicowanej ziemi, czy nazistach z
wnętrza globu.
Krzyś
pomógł nam trafić na swoją kolejną prelekcję, którą prowadził z Geekozaurami
"Ciemne strony steampunku". Ciekawie i jeszcze śmieszniej (bo Lucek)
opowiadali o realiach w czasach wiktoriańskich, głównie od tej brudnej strony.
O obozach pracy dla dzieci, o prostytucji, o prohibicji, o prostytucji, o
higienie, o prostytucji, o medycynie, o prostytucji i o dziwkach. Puszon
rozdawał publiczności naszą antologię "Ostatni dzień pary" za
popisywanie się ignorancją i inne takie. Slajdy i Krzyś były starannie przygotowane,
ale prelekcja nie straciła ani trochę na luzie Geekozaurów i stanowiła jedną z
najlepszych atrakcji jakie udało mi się zaliczyć na Falkonie.
z Łakiem na kacu |
Tego
wieczora wyszliśmy ze sławami na kebaba i piwo. Nie obyło się bez ploteczek z
fandomu. To najprawdopodobniej kebab a nie ta wódka w hostelu sprawił, że
następnego dnia w fatalnym stanie dotarłam na konwent bardzo późno. Za to zwiedziliśmy
cały Lublin bo udało nam się zupełnie przypadkiem wpaść po drodze na moich
znajomych. Lublin jest odrapany, biedny, potwornie katolicki i na dłuższą metę
pewnie nudny, za to śliczny i bardzo wdzięczny jako obiekt do zdjęć. Przydałby
się jeszcze z tydzień na sfotografowanie całego i wypróbowanie wszystkich
potraw z Pyzatej Chaty.
Następnego
dnia poszliśmy na "Porady młodego pisarza" Jacka Komudy, który
rozbawił nas niesamowicie sugestią jakoby Anna Kańtoch była młodą pisarką,
która zupełnie niedawno wypłynęła z poziomu publikacji internetowych. Reszty
nie pamiętam, ale raczej nie było to nic, co pomogłoby mi w przyszłości zdobyć
Żuławskiego.
z Toudim pod koniec kaca |
Ciekawa
okazała się prelekcja "Najważniejsze zagadnienia dotyczące concept
artu" Jana Marka na których dowiedziałam się, że concept art polega na
projektowaniu postaci, teł i innych elementów gier, a właściwie nie tyle na
starannym projektowaniu, co na rzucaniu pomysłów, które przez innych zostają rozwinięte
do poziomu projektów. Zazwyczaj są wykonywane w około trzydzieści minut za
pomocą tabletów do rysowania i grafiki wektorowej. Bardzo przydatna do
tworzenia strojów była dla prelegenta wiedza wyniesiona z rekonstrukcji
średniowiecznych. Jan Marek pracował przy produkcji Wiedźmina.
Spotkanie
z Kevinem J. Andersonem niestety trochę się dłużyło z powodu flegmatycznej
maniery mówienia autora, ale też dlatego, że nie należę do grona jego
najwierniejszych fanów. Z tego co pamiętam opowiadał o Diunie, Franku Herbercie
i o tym, jak bardzo chciał mu wysłać pierwszy egzemplarz swojej powieści zanim
tamten umarł, i jak gigantyczny ma wobec niego dług.
Pan Akrobata |
Tego
dnia nie wypiłam ani kropli, ale na szczęście poznałam Cranberry i (już drugi
raz) Istvana Vistvarego. Za pierwszym razem nieświadoma, że to on zapytałam go
o drogę do pubu, gdzie nas zaprowadził.
Zachęceni
piątkiem poszliśmy na "Z archiwum podbojów kosmosu" Piskorskiego,
gdzie zobaczyliśmy nazistowskie statki kosmiczne w kształcie kosmicznych
myśliwców, brytyjskie statki w kształcie „gorących trójkącików”, radzieckie
statki przypominające latające kiwi z kiwi dzieciątkami, statki wystrzeliwujące
się za pomocą bomb nuklearnych i statki spadające z atmosfery do wody z
trupkami, żeby zobaczyć jak te to zniosą.
Popołudnie
zajęło zwiedzanie konwentu i robienie zdjęć. Po terenie kręcili się atletyczni capoeiristas
i jeszcze bardziej atletyczni atleci. Bardzo podobały mi się występy gejsz na
arenie i niektóre pojedynki. Duże zainteresowanie wzbudzały przebrane za
półnagość dziewczyny i wesołe hostessy magicznych ogrodów na rolkach. Zwracała
uwagę ekipa cosplayowców ze Star Wars, z Metro i kilkoro doktorów Who. Mała z
Chobbits żebrała o jedzenie w zamian za możliwość zrobienia jej zdjęcia,
podobnie robili gżdacze w zamian za... W sumie to w zamian za to, że byli
gżdaczami.
Pan Z Chorą Buzią |
Wieczorem
odbyły się pokazy mody z modelkami ze zdjętym wyrazem twarzy. Najpierw miały na
sobie niespecjalnie interesujące kreacje, efekty pracy jakichś lubelskich
studentów, później przebrania do LARPów, które prezentowały się znacznie
ciekawiej, ale mnie cieszyła głównie muzyka z herosów, bo dobrze się do niej czytało
książkę. Owe pokazy zmarnowały mi niestety większość czasu i ich najciekawszym
elementem były komentarze ekipy BziCoola. Niestety jeszcze tego dnia wróciliśmy
TLKą do Warszawy dzierżąc bagaż nieco cięższy przez fanty od Toudiego.
Spędziłam
czas świetnie i męcząco, czyli jeszcze lepiej.
"Na każdej ulicy plus ścisłego centrum można oberwać"? Eee tam ;) Jedna poprawka do sprawozdania: Janek (Jan) Marek, nie Jarek. Zdjęcia śliczne!
OdpowiedzUsuńJuż poprawiam nazwisko. A zdjęcia są Rottera oczywiście. Moje pousuwał bo amatorskie niby ;,c
UsuńNo, sorki, ale się z tobą nie zgodzę co do wysokiej oceny tegorocznego Falkonu. Co-gdzie-kiedy w informatorze było mocno rozpirzgnięte i wskutek tego trudnawe do znalezienia. Jeszcze gorzej rzecz się przedstawiała z rozkładówką mającą zawierać plan lekcji falkonu. Co z tego, że na kredowym papierze, skoro brakowało oznaczenia sal, było tylko "blok literacki", "blok popularno-naukowy" itd. Na salach też nie było nic napisane oprócz tajemniczych oznaczeń kodowych typu "B1", B2" itp. Na ścianach wisiały wprawdzie plany, ale niewiele z nich wynikało o ile się człowiek dobrze nie wczytał i nie zdekodował czego trzeba. Dopiero chyba pod koniec drugiego dnia ktoś wpadł na pomysł, żeby rozkodować wszystko oczojebnym zielonym pisakiem, ale podejrzewam, że to był raczej wkurzony konwentowicz niż organizator. Jak się dostać do sal też nie zawsze było łatwo, np. długo krążyłem w poszukiwaniu sali z blokiem sf, bo wejście ni chu...steczki nie było tam, gdzie mogłem się spodziewać, a oznaczenie było trochę mylące. Część pisarzy nie przyjechała i albo było zastępstwo, albo przez skypa, co zabawne było może dla Maciorewicza, jego komisji i jego moherowych wyznawców, ale nie dla mnie. W ogóle pomysł bloku pisarzy na antresoli w korytarzu był mocno poroniony. Nie można za głośno, bo jeszcze ktoś kto nie zapłacił z dołu usłyszy, więc ucha trzeba było mocno nadstawiać. Przyznam się, że z Pilipiuka w ogóle wyszedłem bo głos jego do mnie nie dotarł ani razu.
OdpowiedzUsuńFalkon na forsę idzie i dlatego prelekcje w większości były takie sobie, bo wygłaszali je studenci lub okolica - bo taniej. Pisarze głównie zachęcali do kupna swoich najnowszych książek, więc trudno to traktować jako prelekcje na ciekawe tematy. Zabrakło WIELKICH obecnych na Falkonach do czasu, zanim stał się maszyną do robienia pieniędzy. Sapkowskiego też zresztą zabrakło, co śmieszne było ze względu na jego najnowszą książkę. Pewnie nie odpowiadały mu stawki proponowane studentom. Prelekcje były średnie, większość co najwyżej porządkowała powszchnie znane fakty. I dlatego najprawdopodobniej tegoroczny Falkon był ostatnim, na który pojechałem. Senyment do dawnych, wspaniałych Falkonów kazał mi przyjeżdżać do Lublina już trzeci rok z rzędu, bo poziom był coraz niższy, ale chyba tu zakończę swoją przygodę z tym zjazdem. Z dawnego Falkonu pozostał tylko cień, wprawdzie rozległy, ale cień - i to za coraz większą kasę. Nie sądzę, żeby organizatorzy się zmartwili moją nieobecnością, na szczęście ja też nie :). Tym niemniej uprzedzam wszystkich, którzy się tam wybierają - pretensje miejcie później tylko do siebie.
Nie mam porównania z poprzednimi Falkonami bo nie było mnie na nich, a konwenty, na których byłam (Krakon, Polcon, Copernicon) nie robiły wrażenia specjalnie dobrze zorganizowanych. No i na żadnym nie było gwiazd, na które czekałam.
Usuń