Kiedy
ostrzegano mnie, że Avangarda to konwent bardzo mało popularny i jeszcze
mniejszy niż małe zadupkony nie chciało mi się w to wierzyć, bo przecież fandom
warszawski jest liczny i sam w sobie byłby w stanie zrobić tłum. Ale trochę się
przeliczyłam, bo mordy, co prawda, te same i dobrze znane, ale poza nimi tłum
chudziutki jak warszawski twaróg. Wszystkiego było może z setka, może z dwie,
na moje oko. Nie było zbyt dużo cosplayerów prócz ekshibicjonistek, Star Treka
i tych od walki mieczem.
W
czwartek zdążyłam tylko zobaczyć wykład dr Oramus na temat Mistycyzmu w
Darwinizmie, który był dobry, ale byłby znacznie lepszy gdyby nie fakt, że pani
Oramus (która jest moim wykładowcą, więc znam jej standardowe umiejętności)
wykładała wszystko łopatologicznie i jak dla laików. Może i słusznie, bo pewnie
laików się tam pewnie sporo znalazło, ale przez to my czuliśmy się lekko
nienasyceni.
Później
pojawiłam się u Marka Golonko, ale tylko towarzysko, więc nie mogę zbyt wiele
powiedzieć, może prócz tego, że RPGowców jest bardzo dużo, znacznie więcej niż
nas, literaturofilów, a dostają znacznie gorsze budynki. No ale u nich to
faktycznie nie są wykłady, prelekcje, sympozja tylko dzielenie się wrażeniami i
wspomnieniami, a sam temat jest znacznie bardziej, jednak, trywialny (tak wiem,
zaraz zje mnie RPGowa Sowa, Szlaczek i wszyscy inni RPGowcy).
Targi
odbywały się w przepięknym gmachu głównym Politechniki, do którego nie mam co
przyrównywać własnego Instytutu, ale było wszystkiego może ze cztery stoiska, z
niczym, czego bym wcześniej nie widziała.
Następnego
dnia miałam okazję iść na prof. Błaszkiewicz, polecam wam jej prelekcje,
dlatego, że sama jestem jej uczniem i bardzo lubię jej wykłady, ale niestety
musiałam się przygotować do własnej. Tym razem niestety nie pojawił się Maciej
Parowski, a sama gdybym miała wybór poszłabym na górę do Zwierzchowskiego.
Dobrze
prowadziło mi się prelekcję ze Szlaczkiem o transhumanizmie i mam nadzieję
wystąpić z tym tematem ponownie, ale może z czymś nowym, bo kiepsko idzie mi
powtarzanie prelekcji, za to o 21:00 z Adamem całkowicie schrzaniliśmy sprawę,
nie mogąc się dograć i nie mogąc zagłuszyć jazgoczącego nerda z pierwszego
rzędu.
Ciekawie
i zabawnie mówiły Ania Kańtoch i Agnieszka Hałas, przeraża mnie jak dużo
siedziało tam młodych pisarzy, a każdy z nich myślący, że to jemu się uda.
Zaplątał się tam nawet mój tekst i Adasia Podlewskiego. Teraz Adaś ma moje opko
a ja mam jego. Będzie znęcajło.
Wyjątkowo
udaną i zabawną prelekcję miał Emil Strzeszewski, który być może dzięki
charyzmie a być może dzięki doświadczeniu wykładowcy i potrafi być
interesującym i zabawnym mówiąc o Platonie, Sokratesie i filozofii. Nie znam
innego tak dobrego wykładowcy tego tematu.
Niestety
nie widzieliśmy ostatniej imprezy w Grawitacji, bo Otwock daleko a nie można
prowadzić po pijaku, ale słyszeliśmy, że już wczesnym wieczorem zabrakło piwa.
Gratulujemy świetnej imprezy.
W
sobotę w końcu zaczęło się pokazywać więcej cosplayerów, ale dalej nie było ich
bardzo dużo. Dzień rozpoczęłam od wykładu Zwierzchowskiego o polskim rynku
pisarskim. On jest dla mnie zawsze niczym kawa na rozpoczęcie dobrego dnia i
jednocześnie jak kubeł zimnej wody. Nie przejmuj się Marcin, ja i tak będę
kiedyś pisarką.
Drugą
część warsztatów Esensji zniszczył znowu jakiś nerd z własną grawitacją. Spająk nie mógł mi wybaczyć, że
przypadkiem wybrałam nam miejsce w epicentrum jazgotu. Nie lubię ludzi z
parciem na przejmowanie cudzych prelekcji i bez pomysłów na własne, tym
bardziej, że z reguły nie mają nic ciekawego do powiedzenia.
Z
drugiej strony, zauważyłam, że lepiej się prowadzi na obcych a zainteresowanych
niż dla znajomych, często przychodzących z grzeczności.
Większość tłumu zebrała loteria Rebela, żałuję, że zapomniałam wrzucić los. Tuż po niej odbyły się
niesamowite pokazy mieczem w których szybka akcja i okrzyki bólu odbywały się w
pełni księżyca a jednocześnie przy zachodzącym słońcu. Obawiam się tylko, że
występ zostanie okupiony wieloma siniakami uczestniczących w nim.
Wieczorem
załapaliśmy się na fetysze, a później poprowadziliśmy z Adamem tym razem udaną
prelekcję o przekłamaniach we Frankensteinie. Niestety jak to z udanymi prelekcjami bywa,
późna pora sprawiła, że pojawiło się zaledwie kilka sennych osób. Tym razem w bardzo
sympatycznej atmosferze zakończyliśmy, niestety ostatni nasz dzień na
Avangardzie.
Nie mam doświadczenia jeśli chodzi o małe konwenty, ale ten trzymał całkiem fajny poziom i nie był zatłoczony kolorowymi otaku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz