Wymięta (jak ścierka do okien na jesieni) przetrwałam dwukrotną jazdę PKS Grójec żeby przynieść wam relację z rozdania Żuławów. Relacja powinna być długa bo mam kilka zdjęć od Krzysia Kietzmana (thx).
Po pierwsze na rozdanie przybyłam grubo spóźniona bo autobus postanowił dać się zakorkować na jankach i podzieliłam los wszystkich innych słoików. Gdy wchodziliśmy na salę było już po ogłoszeniu wyników a dziewczyna w dziwacznym czerwonym stroju wyglądającym jak połączenie hipsterii i złego smaku odczytywała na modłę Kubusia Puchatka prozę w której po chwili zgrozy rozpoznałam "Czarne" Ani Kańtoch. Przy najśmielszym wyobrażeniu nie posunęłabym się do wizji tak nieudanej interpretacji tekstu, ale Łaku powiedział, że pani czytacz miała przede wszystkim wyglądać i jego zdaniem wyglądała. No skoro tak...

Później miałam okazję uczestniczyć w słynnym poczęstunku, na którym nie mogłam się odnaleźć bo było ciasno i tłoczno. Na szczęście porywał mnie to Kietzman, to Kubuś, to Wojtek Zaręba, to Ania Kańtoch (a być porywanym przez Anię Kańtoch to nie byle co). Ale Łak i Maciek Parowski (galanteryjny jak zawsze) zadbali też o to bym nie umarła z głodu i pragnienia (a jedzenie i picie było faktycznie bardzo dobre). Udało mi się też w końcu porozmawiać z Maćkiem o szkicu i teraz lekko ruszę z publicystyką, tak jak mu obiecałam (ale to będzie tylko jeden mały kroczek... ewentualnie kilka).
Wyszliśmy na piwo za Malakhiem i siedzieliśmy blisko Emila Strzeszewskiego i jego Kasi, Shadowa i Mag Druna. Na szczęście Ania wyrwała mnie stamtąd nim panowie zanudziliby mnie opowieściami o Manowarze na śmierć.
Później Rafał Kosik przegrał w lotki. A stawiałam na niego.
Nem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz