poniedziałek, 11 listopada 2013

Flakon

Lans 
Po Lublinie nie spodziewałam się zbyt wiele od momentu, w którym obecny tam już Piórkowski streścił mi opis miasta w słowach "kebaby i lombardy", ale okazało się, że z ciemności wyłoniła się za oknami bardzo ładna starówka i białe kamieniczki. Wrażenie zepsuł taksówkarz, który ostrzegł, że na każdej ulicy prócz ścisłego centrum można oberwać.

Hostel Królewska był pełen fandomomiczów, których już pierwszego dnia było słychać przez lubelskie papierowe ściany. Sympatyczne i mało konfliktowe miejsce, sądzę, że na pewno można je polecić przyszłym konwentowiczom o ile pogodzą się z ceną. Stolik w kuchni był świadkiem niecodziennych scen z udziałem fandomowiczów, wódki i Japończyka.
Puszon, Krzysztof Piskorski, Lucek 

Na konwent dotarliśmy w piątek wieczorem. Co dziwne mijani lublinianie nie wiedzieli o co chodzi gdy pytaliśmy o Targi, w których miał się odbyć. Mijane uliczki należały do tych z kategorii "wpierdol", ale na szczęście udało się nam tam dotrzeć bez większych przygód. Hala targowa była bardzo duża i prezentowała się nowocześnie. Słynne w tym roku kolejki jakimś cudem ominęły Falkon, a miejsca akredytacji były znakomicie dostosowane do tego celu. 

z Anią Kańtoch 
Tuż przy wejściu sprawnie działała szatnia i była to ogromna ulga dla konwentowiczów, bo utrzymywano temperaturę była optymalną i komfortową. Wystawcy dostali gigantyczną halę dookoła której odbywały się prelekcje, więc zapewne mogli być zadowoleni bardziej niż na jakimkolwiek konwencie, który widziałam w tym roku. Nieco gorzej mieli prelegenci i pisarze, których sale były porozkładane w miejscach czasem ciężkich do znalezienia, a czasem wyizolowanych z otwartej przestrzeni. Na szczęście mapy w informatorze były dość klarowne, a sam informator bardzo dobrze pomyślany. Organizatorom należy się pochwała za pomysł podzielenia go na trzy części i umieszczenia na jednej wyłącznie tabeli ramowej z nazwiskami prelegentów, w drugim informacji, a w trzecim opowiadania, między innymi Piórkowskiego czy Podlewskiego.
z Panem Pluszakiem 


Pierwsza atrakcja, na którą trafiłam to "Szaleni naukowcy, szalone teorie" Krzysztofa Piskorskiego, który jest wyjątkowo znany z robienia ciekawych, zabawnych i pouczających prelekcji. Trzeba przyznać, że ani przez chwilę się nie nudziłam. Krzyś omawiał najciekawsze przypadki przeprowadzanych radzieckich (zwłaszcza radzieckich!), nazistowskich i amerykańskich badań jak doszywanie psom dodatkowych głów, krzyżowanie ludzi z małpami i takich bardziej odrażających. Omawiał też szalone teorie o przenicowanej ziemi, czy nazistach z wnętrza globu.

Krzyś pomógł nam trafić na swoją kolejną prelekcję, którą prowadził z Geekozaurami "Ciemne strony steampunku". Ciekawie i jeszcze śmieszniej (bo Lucek) opowiadali o realiach w czasach wiktoriańskich, głównie od tej brudnej strony. O obozach pracy dla dzieci, o prostytucji, o prohibicji, o prostytucji, o higienie, o prostytucji, o medycynie, o prostytucji i o dziwkach. Puszon rozdawał publiczności naszą antologię "Ostatni dzień pary" za popisywanie się ignorancją i inne takie. Slajdy i Krzyś były starannie przygotowane, ale prelekcja nie straciła ani trochę na luzie Geekozaurów i stanowiła jedną z najlepszych atrakcji jakie udało mi się zaliczyć na Falkonie.
z Łakiem na kacu
Tego wieczora wyszliśmy ze sławami na kebaba i piwo. Nie obyło się bez ploteczek z fandomu. To najprawdopodobniej kebab a nie ta wódka w hostelu sprawił, że następnego dnia w fatalnym stanie dotarłam na konwent bardzo późno. Za to zwiedziliśmy cały Lublin bo udało nam się zupełnie przypadkiem wpaść po drodze na moich znajomych. Lublin jest odrapany, biedny, potwornie katolicki i na dłuższą metę pewnie nudny, za to śliczny i bardzo wdzięczny jako obiekt do zdjęć. Przydałby się jeszcze z tydzień na sfotografowanie całego i wypróbowanie wszystkich potraw z Pyzatej Chaty.

Następnego dnia poszliśmy na "Porady młodego pisarza" Jacka Komudy, który rozbawił nas niesamowicie sugestią jakoby Anna Kańtoch była młodą pisarką, która zupełnie niedawno wypłynęła z poziomu publikacji internetowych. Reszty nie pamiętam, ale raczej nie było to nic, co pomogłoby mi w przyszłości zdobyć Żuławskiego.
z Toudim pod koniec kaca


Ciekawa okazała się prelekcja "Najważniejsze zagadnienia dotyczące concept artu" Jana Marka na których dowiedziałam się, że concept art polega na projektowaniu postaci, teł i innych elementów gier, a właściwie nie tyle na starannym projektowaniu, co na rzucaniu pomysłów, które przez innych zostają rozwinięte do poziomu projektów. Zazwyczaj są wykonywane w około trzydzieści minut za pomocą tabletów do rysowania i grafiki wektorowej. Bardzo przydatna do tworzenia strojów była dla prelegenta wiedza wyniesiona z rekonstrukcji średniowiecznych. Jan Marek pracował przy produkcji Wiedźmina.

Spotkanie z Kevinem J. Andersonem niestety trochę się dłużyło z powodu flegmatycznej maniery mówienia autora, ale też dlatego, że nie należę do grona jego najwierniejszych fanów. Z tego co pamiętam opowiadał o Diunie, Franku Herbercie i o tym, jak bardzo chciał mu wysłać pierwszy egzemplarz swojej powieści zanim tamten umarł, i jak gigantyczny ma wobec niego dług.

Pan Akrobata
Tego dnia nie wypiłam ani kropli, ale na szczęście poznałam Cranberry i (już drugi raz) Istvana Vistvarego. Za pierwszym razem nieświadoma, że to on zapytałam go o drogę do pubu, gdzie nas zaprowadził.

Zachęceni piątkiem poszliśmy na "Z archiwum podbojów kosmosu" Piskorskiego, gdzie zobaczyliśmy nazistowskie statki kosmiczne w kształcie kosmicznych myśliwców, brytyjskie statki w kształcie „gorących trójkącików”, radzieckie statki przypominające latające kiwi z kiwi dzieciątkami, statki wystrzeliwujące się za pomocą bomb nuklearnych i statki spadające z atmosfery do wody z trupkami, żeby zobaczyć jak te to zniosą.

Popołudnie zajęło zwiedzanie konwentu i robienie zdjęć. Po terenie kręcili się atletyczni capoeiristas i jeszcze bardziej atletyczni atleci. Bardzo podobały mi się występy gejsz na arenie i niektóre pojedynki. Duże zainteresowanie wzbudzały przebrane za półnagość dziewczyny i wesołe hostessy magicznych ogrodów na rolkach. Zwracała uwagę ekipa cosplayowców ze Star Wars, z Metro i kilkoro doktorów Who. Mała z Chobbits żebrała o jedzenie w zamian za możliwość zrobienia jej zdjęcia, podobnie robili gżdacze w zamian za... W sumie to w zamian za to, że byli gżdaczami.

Pan Z Chorą Buzią
Wieczorem odbyły się pokazy mody z modelkami ze zdjętym wyrazem twarzy. Najpierw miały na sobie niespecjalnie interesujące kreacje, efekty pracy jakichś lubelskich studentów, później przebrania do LARPów, które prezentowały się znacznie ciekawiej, ale mnie cieszyła głównie muzyka z herosów, bo dobrze się do niej czytało książkę. Owe pokazy zmarnowały mi niestety większość czasu i ich najciekawszym elementem były komentarze ekipy BziCoola. Niestety jeszcze tego dnia wróciliśmy TLKą do Warszawy dzierżąc bagaż nieco cięższy przez fanty od Toudiego.

Spędziłam czas świetnie i męcząco, czyli jeszcze lepiej.